2 sierpnia odbyła się promocja książki „Rotmistrz Pilecki. Raporty z Auschwitz” z udziałem Tadeusza M. Płużańskiego, Leszka Żebrowskiego, Marka Chodakiewicza i Stanisława Michalkiewicza. To ciekawe i dotykające ważnych tematów wydarzenie zostało skrytykowane przez Andrzeja Kunerta. Ja napiszę tymczasem o kwestii pomniejszej; rzeczy najbardziej interesującej, tj. samym raportom, planuję poświęcić osobny wpis.

Doboru panelistów nie przeoczyła „Gazeta Wyborcza”, która skwapliwie zajęła się wylewaniem pomyj na niektórych z nich, piórem nieocenionego w tej materii redaktora Wojciecha Czuchnowskiego. Czuchnowski wprowadza w błąd sporą część czytelników już w tytule, pisząc „Publicyści podważają skalę zbrodni w Auschwitz” i nie dodając, że chodzi o podważanie liczby 5 milionów ofiar, która współcześnie nie jest już uznawana w dominującym obiegu. Następnie kłamie we wstępie pisząc o „negacji masowych zbrodni na terenie obozu”. Dalej, referując przedmowę autorstwa Stanisława Michalkiewicza, pisze on o używaniu „typowego argumentu negacjonistów Holocaustu” (Michalkiewicz wprawdzie sam negacjonistą nie jest, ale przynajmniej w ten sposób można go z negacjonistami powiązać) do „negowania możliwości technicznych krematoriów w Birkenau, o których Pilecki pisał, że potrafią spalać zwłoki w trzy minuty”. Można się domyślić, że Czuchnowski sam w to spalanie trzyminutowe wierzy, ale żadne argumenty ani odniesienia potwierdzające taką techniczną możliwość nie padają. Co tymczasem pisze o kremacji elektrycznej Wikipedia? „W Europie nie są stosowane piece zasilane prądem elektrycznym, mimo iż pierwsze urządzenie tego typu w czasach nowożytnych wyprodukowane przez Siemens było elektryczne. Jest to spowodowane tym, że piece elektryczne są bardzo mało efektywne, a co za tym idzie czas trwania kremacji jest bardzo długi, ale przede wszystkim emitują do środowiska bardzo dużą ilość spalin.” Przywoływany przez Michalkiewicza prospekt reklamowy mówiący o spalaniu półtoragodzinnym się w tę informację wpisuje. Czuchnowski najwyraźniej woli być na bakier z prawdą, byle tylko postawić oponenta w złym świetle.

Autor innej z przedmów, Leszek Żebrowski, jest w artykule przedstawiany jako „prawicowy radykał oskarżany przez część swojego środowiska o współpracę z SB” (bez podania konkretów). Jaki jest związek tych oskarżeń ze sprawą? Z grubsza żaden, wobec czego pozwolę sobie zacytować inne, również niezwiązane ze sprawą, informacje na temat Leszka Żebrowskiego (z Wikipedii): „W 1993, podczas konferencji w Sejmie organizowanej przez Antoniego Macierewicza, wygłosił referat »Trzy pokolenia ludzi UB«, w którym przedstawił powiązania rodzinne części redakcji »Gazety Wyborczej« z działaczami Komunistycznej Partii Polski oraz funkcjonariuszami Urzędu Bezpieczeństwa i Informacji Wojskowej”. Leszek Żebrowski jest też autorem książki „Paszkwil Wyborczej. Michnik i Cichy o Powstaniu Warszawskim”. Dalej Czuchnowski kłamie po raz kolejny, wstawiając fałszywy (pocięty bez adnotacji) cytat z w/w przedmowy. Można się też dowiedzieć, że jej autor „podważa zdanie przez [Władysława Bartoszewskiego] matury i »ujawnia«, że jego rodzina pochodziła ze wsi oraz miała zmienić nazwisko”. Dlaczego „ujawnia” zostało wzięte w cudzysłów, trudno dociec; Żebrowski ani nie twierdzi, że są to nieznane wcześniej informacje, ani bezpośrednio nie deprecjonuje nimi Bartoszewskiego (pisze „Była to chłopska rodzina (jak olbrzymia większość rodzin w Polsce, skąd więc to poczucie wstydu?).”).

W dalszej części można przeczytać: „Prawnuk Krzysztof Kosior pytał, jakim prawem wydawnictwo zastrzega sobie prawa wydawnicze do raportów Pileckiego. Odebrano mu głos, podobnie jak Kunertowi”. Jest to kolejne kłamstwo. Ani jeden, ani drugi, nie zabierali w ogóle głosu na promocji; nie było części z pytaniami od widowni.

W opisie „Paszkwilu Wyborczej” można przeczytać: „Gdyby Polska była normalnym krajem, gazeta o takiej reputacji zostałaby zbojkotowana i zmuszona do normalnych zachowań, lub też wypadłaby z rynku. Polska jednak nie jest (jeszcze) normalnym krajem. Straszliwe okupacje: niemiecka i sowiecka (a następnie »wewnątrz« komunistyczna) w latach 1939–1989 zrobiły swoje.” Postępowanie redakcji „GW” i to, że najwyraźniej nie obawia się ona zbytnio procesów sądowych, pokazuje adekwatność tej opinii.