Swego czasu otrzymałem propozycję napisania artykułu do… „Gazety Wyborczej”. Po przesłaniu okazało się, że jednak nie znajdzie się dlań miejsce na łamach. Jako że dotyczy on kwestyj ustrojowych, a prezydent RP zgłosił właśnie potrzebę debaty nad konstytucją, publikuję go (z kosmetyką redakcyjną) poniżej.

8 Ⅰ 2016 r.

W 1993 r. Sejm Ⅰ kadencji uchwalił ordynację wyborczą ustanawiającą progi wyborcze w wyborach do Sejmu. Zapis ten był w oczywisty sposób sprzeczny z językową wykładnią ówcześnie obowiązującej Małej Konstytucji (jak i konstytucji uchwalonej w 1997 r.), według której wybory do Sejmu były proporcjonalne. W wyniku wprowadzenia tej ordynacji do kosza trafiło 4.478.466 głosów oddanych w wyborach w 1993 r., co pozbawiło reprezentacji znaczną część obywateli. Od 2001 r. wyborcy i działacze partii, na które oddano mniej niż 3% głosów, są zmuszeni do płacenia podatków na partie konkurencyjne. Ale zaraz, czy rozwinięta demokracja nie polega rzekomo na tym, że chroni się prawa mniejszości, również politycznych? Jak zatem doszło do tego, że mniejszości zostały z mocy prawa wyrugowane z Sejmu? Oddajmy głos ówczesnym posłom:

Aleksander Kwaśniewski: „Należy stworzyć wyraźniejsze bodźce dla konsolidacji sceny politycznej, co w naszym przekonaniu osiągnąć można przez znaczne zwiększenie liczby wymaganych podpisów poparcia pod zgłaszanymi listami kandydatów oraz wprowadzenie klauzuli zaporowej w skali ogólnokrajowej, z wyłączeniem, oczywiście, list mniejszości narodowych.”

Stefan Niesiołowski: „[…] powinna następować stabilizacja życia politycznego, powinna obowiązywać pewna jakby zasada działania partii politycznych w skali kraju”.

Jarosław Kaczyński: „Dzisiaj ta elementarna […] prawda, iż nie da się skonstruować demokracji bez silnego systemu politycznego, czyli silnego systemu partyjnego, i że wobec tego ordynacja wyborcza powinna takiemu systemowi sprzyjać, jest już powszechnie przyjęta. Na pewno to dobrze, to bardzo dobrze.”

Andrzej Czernecki: „[…] ordynacja wyborcza powinna sprzyjać scalaniu się sceny politycznej Polski. […] Patrząc na nową ordynację wyborczą z tego punktu widzenia nie jest chyba słuszne branie przykładu z ordynacji wyborczych krajów demokratycznych w Europie i na świecie, krajów, gdzie demokracja jest ustabilizowana”.

Wypowiedzi posłów podczas pierwszego czytania projektu ordynacji podsumowała jego sprawozdawczyni, poseł Irena Lipowicz: „Bardzo mnie cieszy powszechne uznanie wyrażane w wystąpieniach, jeśli chodzi o ten próg i uznanie tego, że dążeniem powszechnym w wypadku nowej ordynacji powinno być dążenie do stabilizacji demokracji w Polsce […]”.

Przenieśmy się teraz 20 lat w przód. Progi wyborcze i przeliczanie mandatów metodą d’Hondta doprowadzają do oczekiwanej stabilizacji. Scena polityczna polaryzuje się na dwie największe partie i orbitujące wokół nich mniejsze ugrupowania. Stabilność demokracji jest tak wielka, że w wyborach w 2015 r. po raz pierwszy samodzielną większość uzyskuje jedna partia i to pomimo że głosował na nią mniej niż co piąty Polak uprawniony do głosowania. Rząd wreszcie może sprawnie sprawować władzę, nie będąc ograniczonym anarchizującym rozproszeniem partii parlamentarnych.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Dlaczego teraz, w momencie osiągnięcia największej konsolidacji sceny politycznej w historii Ⅲ RP, podnoszone są głosy o „zagrożeniu demokracji”? Aby pochylić się nad tą kwestią, zastanówmy się, co właściwie oznacza sprawnie działający rząd.

Przeciętny obywatel swoje przedsięwzięcia musi finansować w oparciu bądź to o środki własne, bądź o kapitał zainwestowany dobrowolnie przez innych. Zasada ta nie dotyczy państwa, które – jako instytucja posiadająca terytorialny monopol na przemoc – opiera swoją działalność o podatki odbierane pod przymusem obywatelom. To bardzo duży przywilej, którego łatwo nadużywać i nie bez powodu klasyczni liberałowie postulują ograniczenie roli państwa do zabezpieczenia praw kardynalnych.

W najprostszej formie demokracji większość 51% obywateli może narzucić mniejszości swoje postanowienia. Aby władza ta nie była nadużywana, postuluje się jej ograniczenie za pomocą konstytucji, stanowiącej instrument w swej istocie niedemokratyczny. Ograniczenie wolności konstytucyjnych wymaga większości ⅔, czyli większego konsensusu społecznego, i jest tym samym trudniejsze do osiągnięcia.

Sytuacja ulega zniekształceniu, gdy ordynacja promuje duże ugrupowania i samodzielną większość rządzącą można uzyskać mając głosy nawet mniej niż ⅕ obywateli. Mamy wtedy do czynienia już wręcz nie z tyranią większości, tylko z tyranią jednej mniejszości nad pozostałymi. Rozwiązania zmierzające do „stabilizacji” (vel „zabetonowania”) sceny politycznej obniżają zatem próg konsensusu potrzebny do sprawowania władzy. W efekcie może i łatwiej jest uzyskać większość sejmową, ale pociąga to za sobą możliwość forsowania kontrowersyjnych projektów ideologicznych, dla których poparcie społeczne nie jest zbyt wysokie.

Weźmy za przykład sztandarowy łup przechodni każdej kolejnej władzy, czyli media rządowe zwane publicznymi. Zmiany dokonane przez PiS uczyniły jaskrawym dla wszystkich to, co liberałowie wiedzieli od dawna: abonament radiowo-telewizyjny to podatek płacony przez ogół na rzecz przedsięwzięcia zarządzanego przez niektórych. Reprezentacja mniejszości w kontekście mediów rządowych jest ustrojową fikcją i zależy głównie od dobrej woli rządzących, czego przykład mieliśmy przy okazji wyborów parlamentarnych, gdy telewizja zorganizowała oddzielną debatę dwóch wybranych partii politycznych (nazywaną dla obejścia prawa „rozmową o Polsce”).

Wg Lecha Wałęsy „demokracja parlamentarna to pokojowa wojna wszystkich ze wszystkimi”. Jeśli tak jest, to jak sprawić, aby ta wojna pociągała za sobą jak najmniej ofiar? Główną grupą ryzyka w demokracji są oczywiście różnego rodzaju mniejszości; najmniejszą z nich jest zaś jednostka. Należy zatem, gdy tylko jest to możliwe, chronić prawa jednostek, a w szerszym sensie – zapewnić rozmaitym mniejszościom ochronę przed tyranią większości, możliwość samodecydowania o sobie.

Urodzony we Lwowie austriacki ekonomista żydowskiego pochodzenia Ludwig von Mises pisał w tym kontekście o prawie do secesji: „Jeżeli niektórzy członkowie narodu czują się szczęśliwsi będąc politycznie niezależnymi […], to można, oczywiście, próbować zmienić ich przekonania polityczne za pomocą perswazji, aby pozyskać ich dla pryncypium nacjonalizmu, zgodnie z którym wszyscy członkowie tej samej grupy językowej powinni tworzyć silne, niezależne państwo. Gdyby jednakże próbować ustanowić ich polityczny los wbrew ich woli, odwołując się do rzekomo wyższego dobra narodu, stanowiłoby to naruszenie prawa do samostanowienia nie mniejsze niż jakakolwiek inna forma opresji. Rozbiór Szwajcarii pomiędzy Niemcy, Francję i Włochy, nawet gdyby dokonał się dokładnie podług granic językowych, byłby tak samo wielkim naruszeniem prawa do samostanowienia, jak rozbiór Polski”.

Inny sposób na ochronę wartości kardynalnych znała już Ⅰ Rzeczpospolita, a jest nim zasada liberum veto. Stanowiąc sprzeciw wobec monarchii absolutnej, czyniła z Polski najbardziej demokratyczny kraj w Europie. We współczesnych realiach politycznych liberum veto uchodziłoby wprawdzie za rozwiązanie księżycowe, ale inspirując się nim, możemy zaproponować następujący kompromis chroniący wolności obywatelskie:

Do zwiększenia podatków lub wprowadzenia nowych konieczne jest poparcie 85% społeczeństwa. Jednocześnie sprzeciw 20% wystarczy do tego, aby dany podatek znieść lub obniżyć. Podobne progi decyzyjne można zastosować do wydatków państwa, ograniczeń swobody umów, swobody dysponowania własnym ciałem, swobody prowadzenia działalności gospodarczej i wolności słowa.

Aby progi te stanowiły realną barierę dla nadużyć władzy, należałoby przywrócić prawdziwą ordynację proporcjonalną w wyborach do Sejmu, co najprościej byłoby osiągnąć za pomocą listy krajowej. Aby zaś ograniczyć wpływ urzędników na rozstrzyganie tego, czy ich praca jest pożyteczna i potrzebna dla społeczeństwa, można odebrać im czynne prawo wyborcze.

Zróżnicowanie progów potrzebnych do wprowadzenia oraz zniesienia prawa zwiększa stabilność prawa. Wysokie progi potrzebne do nakładania ograniczeń i obciążeń na obywateli zmniejszają zakres opresji państwa. Obie te kwestie przełożą się na dużo większą atrakcyjność prowadzenia działalności gospodarczej w Polsce. Ponadto do stanowienia prawa będzie wymagane osiągnięcie faktycznego konsensusu opartego o różne grupy społeczne, nie zaś zebranie mniejszości opartej o własny elektorat i napompowanej do sejmowej większości za pomocą pokrętnej ordynacji. Przedsięwzięcia ideologiczne i stanowiące domenę bieżących przepychanek politycznych będą musiały albo zmienić swoją formę, albo przenieść się do sektora prywatnego, gdzie obywatele rozstrzygną o ich przydatności za pomocą innego rodzaju demokracji – demokracji kapitałowej, w której głosuje się własnym portfelem.

Poukładanie ustroju państwa polskiego zgodnie z powyższymi zasadami wydaje się mieć zatem mnóstwo zalet. Odpowiednie precedensy już istnieją: próg ⅔ potrzebny do zniesienia wolności konstytucyjnych, listy krajowe funkcjonujące choćby w Czechach, Austrii i na Słowacji oraz ograniczenie praw szlachty gołoty w Konstytucji 3 maja. Czy znajdzie się wola polityczna?