Gdy prywatny przedsiębiorca świadczy usługę telekomunikacyjną, to stara się to robić dobrze; stara się zapewnić, aby była ona dostępna bez przerw i awarii. Niekiedy pozwala wręcz klientowi na wykupienie gwarancji dostępności (SLA). W państwie tymczasem można zaobserwować zjawisko odwrotne: urząd miasta Warszawa postawił z pieniędzy podatników sieć gorących punktów (ang. “hot spot”), a w jej regulaminie zawarł gwarancję… niedostępności: usługa musi być niedostępna minimum przez 25% czasu (konkretnie: po każdych 45 minutach korzystania następuje wylogowanie i 15 minut przerwy). Gdy zagłębić się w temat, okazuje się, że ten wymóg oraz ograniczenie prędkości przesyłu do 0,5 Mbps zostały nałożone przez Urząd Komunikacji Elektronicznej. Miasta mogą, za zgodą urzędu, świadczyć dostęp do Internetu finansując to z podatków, ale muszą to robić na tyle beznadziejnie, aby obywatelom nie przyszło do głowy korzystać z niego zamiast z dostępu komercyjnego.

Inicjatywą własną miasta wydaje się być ograniczenie korzystania z Internetu do „niekomercyjnych celów prywatnych, niezwiązanych z prowadzoną działalnością gospodarczą”. Jeśli ktoś zechce z miejskiego WiFi wykonać przelew firmowy albo wysłać email do kontrahenta, to nie będzie mógł tego zrobić. Z wysyłaniem emaili zresztą w ogóle jest problem, bo porty tej usługi są zablokowane. Co zatem wolno robić? „Dostęp do zasobów sieci […] Internet ma na celu przede wszystkim ułatwienie kontaktów mieszkańców Warszawy z Urzędem miasta stołecznego Warszawy.” Oczywiście w praktyce będzie to martwy przepis, który zwiększy jedynie statystyki łamania prawa przez naród.

W uzasadnieniu decyzji UKE można przeczytać:

Zdaniem Prezesa UKE, limit prędkości łącza do 512 kbit/s wraz z przerywaną co 45 minut sesją, po której przez minimum 15 minut nie będzie możliwe uzyskanie dostępu do sieci Internet, tworzą spójną całość, powodującą, że oferta m.st. Warszawy znacząco różni się od ofert komercyjnych, w tym mobilnego dostępu do Internetu.

Mając na uwadze powyższe, należy stwierdzić, że oferowana przez m.st. Warszawę usługa dostępu do Internetu, znacznie różni się od ofert komercyjnych pod kątem warunków technicznych i tym samym nie jest wobec nich konkurencyjna.

Ponadto, możliwości miejskiej sieci, w zakresie darmowego dostępu do Internetu, są dużo słabsze w odniesieniu do zasięgu i zapewnienia jakości usług komercyjnych, […]. Wobec powyższego, często mogą występować zakłócenia oraz spowolnienia prędkości przesyłu danych, już znacząco ograniczonych, w sposób przedstawiony w niniejszej Decyzji. Dlatego też, zdaniem Prezesa UKE, celem miejskiej usługi dostępu do Internetu będzie popularyzacja tej usługi, co w efekcie będzie prowadzić do stymulacji popytu na pełnowartościowy dostęp do Internetu.

Reasumując:

  1. Jeden urząd postanawia świadczyć usługę wykonywaną zazwyczaj przez sektor prywatny.
  2. Drugi urząd pozwala mu na to, ale tylko pod warunkiem, że usługa będzie świadczona na tyle kiepsko, że ludzie po skorzystaniu z niej będą uciekać do ofert komercyjnych.
  3. Wdrożenie projektu zostaje opłacone przez podatnika, a urzędnicy mają zajęcie.

Jest w tym pewna logika, ale też i brak konsekwencji w kontekście innych działań podejmowanych przez państwo. Postępując w myśl tej zasady należałoby bowiem również:

  1. Nadawać programy TVP w jakości 240p, z błędami językowymi oraz merytorycznymi, z zakłóceniami i w kolorze czarno-białym, tak aby główną funkcją tej telewizji było wyrobienie apetytu na telewizję prywatną (w Polsce i tak regulowaną przez państwo).
  2. Wyłączyć klimatyzację i ogrzewanie w komunikacji miejskiej oraz zapewnić, żeby z siedzeń wystawały sprężyny, a pojazdy regularnie się spóźniały.
  3. Zadbać o niską jakość państwowej opieki lekarskiej, na przykład wprowadzając wymóg stawiania błędnej diagnozy dla określonego procenta pacjentów.
  4. Obniżyć jakość nauczania na uczelniach, np. poprzez prowadzenie części wykładów przez osoby wyłonione w drodze losowania (podobnie jak wybiera się ławę przysięgłych w USA), aczkolwiek gdzieniegdzie mogłoby to przynieść efekt odwrotny do zamierzonego.
  5. Zarysowywać gwoździem płyty w państwowych wypożyczalniach filmów (tak, są takie) i wyrywać kartki z książek w bibliotekach.

Do kontroli realizacji powyższych punktów i do ustalania konkretnych wytycznych dla poszczególnych miast należałoby oczywiście powołać odpowiednie urzędy. To zaś zapewniłoby nowe miejsca pracy, a jak wiadomo nowe miejsca pracy to mniejsze bezrobocie, spadek przestępczości, większy PKB i większe wpływy do budżetu z podatków. Same plusy!